Rok 1975 rozpoczął się dość niefortunnie, luż na początku stycznia wyjechaliśmy do Wilna, na rewanż z zespołem Litewskiej SRR.
Termin wyjazdu bardzo nam nie odpowiadał. Byliśmy dopiero po niewielu treningach i dużej świątecznej przerwie. A jechaliśmy jako reprezentacja Dolnego Śląska.
Niefortunny termin
W naszym składzie zabrakło zawodników najsilniejszych klubów. Mowa o pierwszoligowych zespołach Gwardii Wrocław i Turawa Zgorzelec. Pięściarzom tych klubów i w tym samym czasie zafundowano wyjazd do RFN. W zachodnich Niemczech boks był dużo słabszy niż w NRD.
Wyjazd był rewanżem za walki z Litwinami we wrześniu 1974 roku. Wówczas zespól ten gości! na Dolnym Śląsku i wygra! dwa mecze z silnym teamem opartym na bokserach Gwardii i Turowa. Jeden z pojedynków stoczono w Legnicy.
Gala w Teatrze Letnim
Mecz w Legnicy odbył się w Teatrze Letnim (dziś klub dyskotekowy), którym administrowała PGWAR. Nasi ówcześni przyjaciele chętnie udostępnili salę. Był to dla nas swego rodzaju zaszczyt. Dlatego też trochę zabawne i trochę smutne były nawoływania spikera o zachowanie porządku na teatralnej widowni. Bo… „przyjaciele po raz drugi swego obiektu mogą nam nie pożyczyć”. Mecz w Legnicy dolnośląska ekipa przegrała, ale nie mogło być inaczej.
Tylko widz
Na legnickim pojedynku byłem tylko widzem. Dlaczego? Trochę wcześniej (8 września) podczas meczu z BKS Bolesławiec… złamałem rękę. Wiąże się z tym zabawna historia. W sobotę przed meczem z BKS brałem ślub kościelny w Żarach i miałem weselne przyjęcie. Mecze z lokalnymi rywalami z Bolesławca czy Lubina zawsze były bardzo ważne, wszak szło.o… prestiż. Na moim weselu byli przyjaciele z Miedzi Bronek Suchecki i Rysiek Mruk. Wesele weselem, ale na taki mecz trzeba było pojechać, by nie osłabić drużyny. Dlatego po północy udało mi się położyć spać. Ale do nie do samego rana. Moja żona wiedziała, że na sąsiedniej ulicy czekał na naszą trójkę samochód.
Bladym świtem
Wczesnym rankiem bardzo szybko pokonaliśmy stukilome- trowy odcinek z Żar do Legnicy. Zdążyliśmy na wagę i sam mecz. Myślałem, że walki szybko się skończą, a po spotkaniu natychmiast wrócimy do Żar i nikt z we- selników nie zauważy naszej nieobecności.
Boksowałem z mistrzem Dolnego Śląska wagi papierowej Markiem Florczakiem. Pojedynek wygrałem, ale na dalszą część wesela wróciłem z… ręką w gipsie. W całej karierze była to jedyna moja poważniejsza kontuzja.
Dostaliśmy lanie
Jak już zaznaczyłem do Wilna nie pojechali bokserzy z Gwardii i Turowa. W tej sytuacji reprezentacja regionu sklecona została z zawodników Miedzi, Victorii Wałbrzych i BKS Bolesławiec. W tak skromnym składzie nie mogliśmy stawić czoła reprezentacji Litwy, która była po zaawansowanych przygotowaniach do Spartakiady Narodów ZSRR. Skutek byl opłakany. Przegraliśmy wysoko, bo aż 4:16. Wygrałem tylko ja i Edward Piotrowski. Większość pojedynków kończyła się przed czasem – wskutek przewagi litewskich rywali.
Rewanż w Poniewieżu
Po pierwszym meczu odbyło się tradycyjne, przyjacielskie spotkanie. Litewscy działacze na początku nie zdradzali się ze znajomością języka polskiego. W miarę wypitej okowity zniknęła nieufność, a gospodarze nagle odzyskali… znajomość polskiej mowy i polskie brzmienie swoich imion. Wykorzysta! to nasz trener Wiesław Jurjewicz, który miał mocniejszą głowę. Na drugi mecz w Poniewieżu poprzestawiał skład zespołu. I tak dla przykładu nasz z wagi półśredniej (67 kg) boksował z ich lekkim (60 kg). Fortel się udał. Litwini połapali się dopiero po prezentacji obu zespołów w ringu. Na zmiany było już za późno i dzięki wybiegowi trenera uzyskaliśmy honorowy remis 10:10. Było to tylko towarzyskie spotkanie i takie numery mogły przejść.
Dodatkowy posmak
Litewski wyjazd potraktowałem bardzo luźno. Wyprawa miała jednak różne klimaty. Większość ekipy, mimo dużego mrozu, wracała do kraju w… samych dresach, a na nogach bokserskie buciki. Powód byl jeden. Po prostu – całą pozostałą odzież sprzedaliśmy. Nie można było się opędzić od miejscowych handlarzy, którzy od ręki brali wszystkie nasze ciuchy. Odwiedzili nas w hotelu i płacili zlotem. Takie to były czasy. Wracaliśmy pociągiem i radzieckie kontrole celne potraktowały nas bardzo liberalnie, co uznano za dowód przyjaźni na najwyższym poziomie.
Jednak to co źle się zaczyna może dobrze się skończyć. Rok 1975 okazał się bardzo bogatym w ciekawe wydarzenia.
Wspomnienia Mieczysława Massiera zanotował Zygmunt Łuszcz