Desant z Legii
W listopadzie 1968 roku znalazłem się w Warszawie, w ośrodku sportowym Wojskowego Klubu Sportowego Legia przy Łazienkowskiej.
Mieczysław Massier (z prawej) z mistrzem Polski Januszem Krampą ze Stoczniowca Gdańsk.
Zostałem żołnierzem służby czynnej i zawodnikiem sekcji bokserskiej warszawskiego klubu. Dwuletni pobyt w stolicy do dziś bardzo przyjemnie wspominam.
Wspaniała atmosfera
W sekcji Legii trenowali doskonali pięściarze. Grupą kierowali doskonali szkoleniowcy i dobrzy działacze. Panowała duża zażyłość ze sportowcami innych sekcji wojskowego klubu. Nasze szatnie sąsiadowały z podobnymi pomieszczeniami piłkarzy. Często na naszych treningach bywali Kazimierz Deyna i Robert Gadocha. My z kolei – kiedy tylko mogliśmy – przypatrywaliśmy się ich poczynaniom treningowym. Podobne kontakty utrzymywaliśmy ze sportowcami innych sekcji. W sumie panowała wyjątkowa koleżeńska atmosfera.
Sojusz z kulturą
Kwitło też życie towarzyskie. Na nasze mecze, a nawet treningi przychodziły znane osoby ze świata kultury. Trudno wszystkich wymienić i ograniczę się do tych, którzy najbardziej utkwili mi w pamięci. Jednym z naszych przyjaciół był Wojtek Gąsowski – najlepszy wokalista tamtych lat. Nie zabrakło też lidera ABC i Niebiesko- Czarnych Andrzeja Nebeskiego. Naszym wielkim sympatykiem był sam Bohdan Łazuka, który był niemal codziennym gościem naszego ośrodka.
Udany debiut
W wojskowym teamie nie miałem czasu na zbyt długie przygotowania do występów między linami ringu. Już po paru dniach pobytu w Warszawie zadebiutowałem w ligowym zespole Legii, która zmierzyła się z Gwardią Lodź. Największą atrakcją spotkania był występ Jana Szczepańskiego. Zawodnik ten po pięcioletniej przerwie wrócił na ring i zaczął czynnie uprawiać
boks. Był to bardzo udany powrót. Jak wszystkim wiadomo, w późniejszym czasie Janek został złotym medalistą olimpijskim i mistrzem Europy. Szczepański wrócił na ring, a bokserską karierę pożegnał mistrz i wicemistrz olimpijski, obecny wiceprezes Polskiego Związku Bokserskiego Józef Grudzień. Dla mnie debiut w Legii był bardzo udany. Zmierzyłem się z Edwardem Cichackim i odniosłem zwycięstwo. Była to dopiero moja 26 walka. Jak na ówczesne warunki liczba śmiesznie mała, gdyż okazji do prezentowania się w ringu było wówczas znacznie więcej niż w dzisiejszych czasach.
W podstawowym składzie
Później bywało różnie, ale cały czas miałem miejsce w podstawowym składzie. Będąc w Legii po raz pierwszy zostałem medalistą mistrzostw Polski. Ale tylko brązowym. W 1970 roku krajowy czempionat odbywał się w Opolu. Wygrałem trzy pierwsze walki i trafiłem do półfinału. Dalej nie awansowałem, gdyż trafiłem na późniejszego mistrza Europy, gdańszczanina Huberta Skrzypczaka. Z Legią zdobyłem drużynowe mistrzostwo Polski, a w tym
klubie stoczyłem około 30 walk – w wagach muszej i koguciej.
Nie zostałem w stolicy
Dwuletnia służba wojskowa dobiegła końca w 1970 roku. Proponowano mi pozostanie w Warszawie. Przeważyły jednak stare sentymenty i postanowiłem wrócić na stare śmieci – na Dolny Śląsk. W rezultacie wylądowałem w klubie Moto Jelcz Oława. Nie mogłem wrócić do wrocławskiej Burzy, gdyż cała jej sekcja bokserska i trenerzy przenieśli się do klubu z Oławy. Do stolicy przyjechali po mnie starzy trenerzy i koledzy i z nimi wróciłem w swoje strony.
Wylądowałem w Legnicy
W Jelczu przebywałem zaledwie kilka miesięcy. Potem – z osobistych względów – nastąpiła dłuższa przerwa w uprawianiu pięściarstwa. Trwała ona do 1973 roku. Wówczas to wróciłem do uprawiania boksu i znalazłem się w Miedzi Legnica, z którą związałem się na długie lata. Ale to już inna historia.
(cdn)
- odcinek wspomnieli Mieczysława Massiera zanotował Zygmunt Łuszcz